Przepis na sernik i dlaczego powinnam się rozwieść

Przepis na sernik i dlaczego powinnam się rozwieść

W przedświątecznym okresie zazwyczaj nurtują nas 2 kwestie: jak zrobić dobry sernik i czy to już najwyższa pora, żeby rzucić tego osła. Aby odpowiedzieć sobie na te pytania, najlepiej poradzić się specjalisty. Jestem w stanie pomóc Ci zarówno przy pieczeniu ciasta, podsuwając niezły przepis na sernik, jak też podczas całego procesu rozwodowego. W obydwu przypadkach najważniejsze są podstawowe składniki, a także podejście, z jakim podchodzimy do zadania. 

Od czego zacząć?

Jeżeli chcemy sprawić przyjemność swoim gościom, częstując ich wybornym sernikiem, oraz uczynić swoje życie lepszym i uwolnić się od toksycznej relacji, należy pamiętać, że największe znaczenie ma odpowiednie podejście do wykonywanego zadania. 

Musimy przekonać się, że to, co robimy, jest absolutnie najlepsze dla nas i naszej rodziny. Dokładnie w tej kolejności. Najpierw dbamy o siebie, dopiero potem o wszystkich dookoła. Taka postawa sprawdza się zarówno przy pieczeniu ciasta, jak i podczas rozwodu. Twoje dzieci nie będą szczęśliwe, gdy będą widziały Cię cierpiącą u boku toksycznego partnera. A goście nie będą cieszyć się Twoimi wypiekami, jeżeli będą widzieć, że Tobie też nie smakują. 

Sernik musi smakować nam a rozwód przeprowadzamy wyłącznie dla swojego szczęścia. Dopiero potem zajmujemy się opinią reszty na temat obu. Rodzice czy teściowie mogą mieć dość staroświeckie podejście i będą namawiać Cię do ratowania tak zakalca, jak też nieudanego małżeństwa. Zdradzę Ci sekret… Wujek Staszek z serników tak naprawdę najbardziej lubi wódkę i najprawdopodobniej będzie przeciwny Twojemu rozwodowi, bo po prostu ma frajdę, pijąc z wkrótce już Twoim byłym mężem. 

Najważniejsze, abyś nie przejmowała się zdaniem innych na temat Twoich wyborów życiowych i wtedy, gdy mowa o serniku, i wtedy, gdy mówimy o życiu. Nie twierdzę, że odpowiednie przygotowanie sernika wymaga dobrego psychologa, jednak rozwód najprawdopodobniej tak. Pogadajmy. Podpowiem Ci, gdzie możesz znaleźć sklep z doskonałymi twarogami i psychoterapeutę, który pozwoli Ci uporać się ze skutkami beznadziejnego małżeństwa.

 

Przepis na sernik

Celem przygotowania sernika zaopatrz się w podstawowe składniki:

– 1 kg twarogu

– 250 g masła

– 6 jajek 

– 1 szklankę cukru pudru  

– niektórzy dodają skórkę z pomarańczy (przy przygotowywaniu skórki z pomarańczy pamiętaj, aby pozbyć się z niej toksyn, tak samo jak z Twojej relacji). Czyścimy ją pod gorącą wodą z użyciem zmywaka, toksyny z relacji usuwamy, dzwoniąc pod numer podany w mojej stopce.

– 150 ml śmietanki 36% lub innej zależy, czy wolisz dania słodkie czy bardziej wytrawne

– 1 opakowanie cukru wanilinowego 

– 4 łyżki mąki ziemniaczanej

– bułkę tartą lub zmielone migdały.

 

PRZYGOTOWANIE:

  1. Miękkie masło ubić na puch, stopniowo dodawać po jednym żółtku na przemian z łyżką cukru pudru, cały czas dokładnie ubijając składniki.
  2. Zmniejszyć obroty miksera do średnich, dodać zmielony ser i połączyć. Teraz dodawać po kolei: cukier wanilinowy, śmietankę oraz mąkę ziemniaczaną, bez przerwy  miksując składniki na jednolitą masę. Na koniec wymieszać (delikatnie, ale dokładnie) z ubitymi na sztywno białkami.
  3. Dno wyłożyć papierem do pieczenia. Przygotować tortownicę o średnicy 26 cm, posmarować masłem i posypać  bułką tartą lub zmielonymi migdałami. 
  4. Masę serową wyłożyć do tortownicy i wstawić do piekarnika nagrzanego do 170 stopni Celsjusza. Piec przez 60 minut. Sernik studzić, stopniowo wyjmując z piekarnika (najpierw po trochę otwierając drzwiczki i lekko wysuwając sernik, sprawdzając, czy jest już upieczony). Zrumieniony wierzch ciasta posypać cukrem pudrem.

 

Jeżeli nie w głowie Ci serniki i chcesz kompleksowo zmienić swoje życie oraz w końcu się rozwieść, nie kupuj gotowych produktów. Poświęć kilka chwil na przygotowywanie się do tak ważnej decyzji. Odezwij się do mnie przez formularz kontaktowy. Najlepiej umówić się ze mną na spotkanie, na którym omówimy, jak będzie wyglądać rozwód, ile Cię to będzie kosztować, na jakie trudności możesz się podczas niego natknąć i jaki cel chcesz osiągnąć. A przy okazji poczęstuję Cię pysznym sernikiem.

 

Bartłomiej Łukomski

 

Dress code prawnika, czy coś takiego w ogóle istnieje?

Dress code prawnika, czy coś takiego w ogóle istnieje?

Dziś temat lekki i przyjemny: prawniczy dress code. Męski prawniczy dress code. Postanowiłam podzielić artykuł na dwie części, będziemy rozmawiać osobno o paniach i panach. Dlaczego? Temat jest dość obszerny. Wystarczy spojrzeć na statystyki radców prawnych i adwokatów. Razem jest ich 59,8 tys., z czego kobiety to 30,4 tys. Pięćdziesiąt jeden procent.

Tak równy wynik pokazuje, że powinnam poświęcić temu tematowi więcej czasu. Zaczniemy dzisiaj z męskiej strony. Zdecydowanie panowie są mniej skomplikowani, zwłaszcza w temacie ubioru (chociaż kupno butów przez mojego partnera zajmuje mu średnio 2 miesiące.. ale słowo się rzekło!)

Czemu postanowiłam poruszyć taki temat? Mimo, że w tej kwestii wiele uległo zmianie na przestrzeni kilku lat (panowie, Chwała Wam za to!) to obserwując środowisko prawnicze mam wrażenie, że niektórzy są w tym lekko zagubieni. Powiecie.. okej. Jestem adwokatem, dobrym adwokatem, zawsze wygrywam, chyba mojemu klientowi i jego byłej żonie jest to obojętne w jakim stroju. Po co w ogóle przykładać do tego większą wagę? I jeszcze pisać na ten temat artykuły? Warto, postaram się was przekonać, zapraszam.

Dlaczego temat jest taki ważny? Wyobraźcie sobie sytuację. Decyzja podjęta, chcecie rozwodu. Co dalej? A no sprawa wcale nie jest taka łatwa, sami przez to nie przejdziecie. Przez kilka lat budowaliście wspólnie małżeństwo, są dzieci, jest dom pod Krakowem, dwa samochody i działka nad jeziorem. Co robicie? Statystyczny Polak na pytanie czy posiada swojego prawnika robi wielkie oczy i puka nam w głowę. Dlaczego? Nie będę wdawać się w szczegóły, zostawmy ten temat na osobny artykuł bo jest o czym pisać. No to co robimy? Założę się, że większość z nas otworzy komputer, uruchomi wujka Google i wstuka: „Dobry prawnik rozwód”. Popatrzymy na opinię, mniej lub bardziej wiarygodne, wykręcimy numer telefonu i zaklepiemy spotkanie. Uf.. udało się, miły ale stanowczy głos, brzmi kompetentnie, dobrze trafiłem.

Pierwsze spotkanie w kancelarii, jedno z najważniejszych. Będę musiał o wszystkim opowiadać. Muszę się odpowiednio przygotować, przecież chodzi o moje życie, moje dzieci, mój majątek. Nie pójdę w byle czym. Jeszcze ktoś pomyśli, że mi nie zależy, żona wytknie to w sądzie, że przestałem dbać o siebie, w konsekwencji przestałem dbać o rodzine.. I popłynie cała litania wyrzutów i pretensji. Ubieram koszulę, wyprasowaną rzecz jasna, pastuje buty, wkładam marynarkę. Chyba jest okej, jestem gotowy. Wchodzę do biura, witam się z sekretarką (sekretarzem?). To nasz pan mecenas. Pojawia się lekkie zdziwienie, może delikatne zażenowanie, no bo ja w koszuli a on w swetrze, brudnych butach i no jakiś taki… niechlujny. Dalszego ciągu tej historii nie będę opisywać, dodam tylko, że przytrafiła się naprawdę. Nasz bohater nie skorzystał z usług opisanej kancelarii. Na pytanie dlaczego tak zrobił, nie dał im szansy,  bo przecież może nam się wydawać to małostkowe, płytkie i nie na miejscu, usłyszałam: „Jak ktoś kto nie potrafi zadbać o siebie, odpowiedni wygląd, schludność, jak ma zadbać o mnie, mój majątek, moje dzieci?”.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego oceniamy ludzi po wyglądzie zewnętrznym? Zastanawia mnie to od dłuższego czasu i chyba jeszcze nie znalazłam na to odpowiedzi. Używam liczby mnogiej nie z przypadku. Powiecie.. nieprawda. Nie każdy. Bredzisz. Ja na pewno nie! Nigdy w życiu! Przyznaj się.. nigdy nie pomyślałeś idąc ulicą i obserwując mijających ludzi: „Ale brzydki, taka gruba itd.” To przykre, wiemy. Ale każdy z nas ocenia i osądza. Zawsze i wszędzie. Jest to wpisane w naszą naturę, może wywodzi się z jakiś wcześniejszych urazów, może z zasad wpajanych nam przez rodziców, z braku samoakceptacji. Ważne, żebyśmy nie zatracili się w tym wszystkim, postrzegali świat nie tylko z jednej, własnej perspektywy.

No ale co z tym dress codem dla naszych panów? Ma być schludnie, to przede wszystkim. Nie musimy mieć 5-ciu garniturów na każdy dzień tygodnia. Kluczowe jest pytanie co chcemy osiągnąć danym strojem. Myślę, że dla wielu panów kluczowy jest respekt, jaki chcemy wzbudzić czy okazać. Jesteśmy profesjonalistami i tak też chcemy być postrzegani. Dlatego większość z was wybiera garnitur, klasycznie skrojony, w ciemnych barwach. Jest to najprostszy i zarazem najbezpieczniejszy wybór. Pod warunkiem, że jest dobrze dopasowany. Spodnie nie mogą na nas wisieć a rękawy marynarki muszą być odpowiedniej długości. Koszula. Czysta i wyprasowana. To podstawa ale wiem, że warto o tym wspomnieć. Biała, sprawdzi się zawsze. Delikatny błękit, róż. Gładka, delikatny prążek, nienachalna krata. Tu mamy duże pole do popisu. Krawat, najlepiej gładki, w jednym z podstawowych kolorów. Matowy, broń Boże błyszczący! I jedna z moich ulubionych części garderoby a zarazem bolączka wielu panów (pań również): buty. Nie wiem czy to może ze mną jest coś nie tak ale pierwsza rzecz na którą zwracam uwagę, zawsze, to buty. Muszą być czyste!, „ w formie”, niezadeptane. Czy możemy poszaleć z dodatkami? Oczywiście! Wiadomo, skarpetki w banany czy dolary nie są wskazane ale jednolite, w mocniejszym kolorze jak najbardziej. Możemy pomyśleć o poszetce, miły akcent do jednolitej marynarki. Ten mały dodatek nie tylko przeżywa obecnie swój renesans ale odpowiednio dobrany może stać się niczym innym jak naszym znakiem rozpoznawczym. Pomaga w nadaniu stylu, przyciąga wzrok i sprawia, że nasz strój nie jest kolejnym, biurowym korpo-stylem.

Oczywiście garnitur to nie obowiązek, elegancka marynarka plus spodnie, nie muszą być w kant, również zdadzą egzamin. Postawmy się w sytuacji panów: bieganie z kancelarii do sądu i z powrotem w 30-sto stopniowym upale, w garniturze, nie jestem najprzyjemniejszym doświadczeniem. Zarówno dla nas… jak i dla osób w naszym otoczeniu 🙂

Wybór mamy ogromny. Różnorodność w sklepach pozwala nam na wybranie stroju dopasowanego w 100% do naszych preferencji. Pamiętajmy jednak, im mniej tym lepiej. Prostota jest w cenie, mamy dobrze się prezentować, czuć się pewnie w swoim ciele i ubraniu ale przede wszystkim nie zapominać, że koniec końców ważniejsze są nasze umiejętności niż to co mamy na sobie.

Natalia Furmanek

Samochód dla prawniczki

Samochód dla prawniczki

Z dedykacją dla Facebookowej grupy Prawniczki – nie tylko o prawie.

Przy wyborze samochodu dla mecenaski trzeba odpowiedzieć sobie na kilka pytań:

  • Jaka jestem zawodowo?
  • Jaki styl pracy prezentuję?
  • Czy raczej widzę siebie jako lwicę rozdzielającą przeciwników, ich pełnomocników a przy okazji połowę sądu, czy może jestem ułożoną damą, która każdą sprawę kończy ugodą, a sąd czaruje wdziękiem oraz elegancją?
  • Ile mam lat? Młoda aplikantka niekoniecznie pasuje do oszpejowanego suv-a, który jednakże może stanowić doskonałą parę dla wysportowanej mecenaski w średnim wieku.
  • Jak chciałabym, aby postrzegali mnie klienci?
  • Czy mój przekrój mandantów to rozhisteryzowane żony czy może stanowczy biznesmeni, liczący każdy grosz?
  • Z jakimi klientami chciałabym współpracować?
  • Czego się boi i czego pragnie moja grupa docelowa?

Oczywiście, że nie ma takiego audi, które mógłbym polecić dla prawniczki. Każdemu może się nasunąć TT, lecz ten przednionapędowy potworek pasuje raczej do dziewczyny gangstera lub znudzonej żony rolnika. Przygotowałem dla Was kilka propozycji – ich kolejność niekoniecznie odzwierciedla moje preferencje.

1. Alfa Romeo Brera. Czyż nie jest piękna? Spójrzcie na ten kształt. Bujne latynoskie linie, dość zadziorne spojrzenie i całkiem fajne kolory. Sensowne silniki, przyjazny niewprawnym kierowcom napęd na przód lub w opcji 4×4. Występuje w automacie. Na pewno dla nieco młodszych pań, opcja budżetowa. Rokujące egzemplarze dostępne są już od dwudziestu kilku tysięcy złotych. Plusem jest fakt, że to auto niskonakładowe, więc jest spora szansa, że będzie tylko drożeć jako klasyk. Dla kogoś, kto koniecznie chce nowe auto – polecam MiTo w wersji veloce. Nie wsiadajcie do Stelvio. W zasadzie nie wiem, dla kogo jest to auto. Ja bym bez kominiarki nie wsiadł. Dla faceta zbyt kobiece, dla kobiety – tylko takiej w wydaniu „soccer mom”. Wygląda jak Kia po serii tłustych czwartków.


2. BMW – Seria 1 sport coupe. Błagam – tylko nie diesel. Diesle są złe i zabijają malutkie włochate stworzonka. Pal licho planetę i misie panda, ale jako one brzmią?! I śmierdzą jak woda Wiarus. BMW serii 1 (tylko sport coupe) to auto dla Pań znów o nieco bardziej sportowym zacięciu, choć ukrytym czasem pod mgiełką łagodności. Niestety, to auto ma tę „zaletę”, że Wasz mężczyzna będzie jeździł częściej nim niż swoim nudnym passatem w kombi. Bagażnik ledwo pomieści togę i akta, więc nie jest to auto do wożenia pokonanych pełnomocników celem ich wykiprowania na jakimś zakolu Wisły. Do tego celu nadaje się znakomicie kolejny typ:


3. Infinity FX. Nie mogło zabraknąć chociaż jednego pełnowymiarowego suv-a w tym zestawieniu. Auto bardzo niezawodne, z napędem na 4 koła pozwoli podjechać z klasą pod sąd, na wyciąg narciarski, odwieźć dzieci do szkoły, zaś jego bagażnik spokojnie pomieści poćwiartowane zwłoki banalnego kochanka.


4. Fiat 500. Smakuje zawsze i wszędzie. Szczególnie w kolorze miętowym i z panoramicznym dachem. Pasuje kobiecie w każdym wieku i każdej z Was odejmuje 10 lat. Choć sam ma już sporo latek, jak każda piękność – w ogóle się nie starzeje. Plus – Wasz mężczyzna na pewno nie będzie go Wam podbierał.


5. Mercedes A Klasa w kolorze czerwonym. Inny się nie liczy. No i oczywiście tylko trzecia generacja, najlepiej w wersji AMG.


6. Porsche Macan. Nie byłbym sobą, gdyby nie zabrakło tu porsche. Macan to propozycja dla prawdziwych twardzielek. A te zaczynają się po 30. Ilość opcji kolorystycznych i pakietów stylistycznych naprawdę potrafi podkreślić każdy charakter. Do tego wyższe zawieszenie pozwoli bezstresowo wjeżdżać na były policyjny parking na lewo od wejścia do krakowskiego sądu. Niestety – zła wiadomość dla kochanych mandantów – trzeba podnieść godzinówkę, bo to droga zabawa. Ja wiem, że są boxstery i caymany. Niby fajne, ale to jednak dla mecenasicy będzie wyglądało ono jak za mała torebka. A zazwyczaj potrzebujecie aktówki. No i oczywiście bagażnika na zwłoki upiornych klientów.


7. I na koniec niespodzianka: Vespa. Tylko wtedy, jeśli pragniecie być najbardziej stylową Panią Mecenas w Waszym mieście za mniej niż 15 tys zł brutto. Szanowałbym! Nie zapominajcie o kuferku. Niestety, schowek pod siedzeniem może nie zmieścić akt co bardziej piekielnych spraw 🙂

Z cyklu ikony stylu – Porsche 911

Z cyklu ikony stylu – Porsche 911

 

Są takie rzeczy w życiu mężczyzny, które musi zrobić. Po prostu musi. Wejść na Mount Blanc, postrzelać z AK-47, dostać mandat za seks w miejscu publicznym.

I mieć Porsche 911.

Musi je mieć choćby przez chwilę, choćby używane, choćby przed 40 – swoją drogą mówiłem Wam, dlaczego mężczyzna zaczyna się po 40? Nie? Kiedyś z pewnością opowiem, ale już dziś mogę zapewnić, iż między innymi dlatego, że wtedy stać go na 911.

Dlaczego Porsche 911?

Ponadczasowa linia nadwozia, kobiece kształty, które – notabene – zostały lekko zepsute w edycji 996, ale tylko po to, by powrócić pełną petardą w 997. Kształty, które nie sposób pomylić z innym autem. A teraz szybko pomyśl, jak wygląda Nissan GT-R? A widzisz, o to chodzi. GT-R to rewelacyjny samochód sportowy, jednak to 911 jest ikoną.

Przyjechanie pod sąd 911 zostanie odnotowane. Ilu prawników stać na 911? Niewielu. Szczególnie teraz, gdy zawód został rozwodniony produktem pochodzącym z Biedronki.

Bo ktoś, kto ma charakter wyrażony tym pojazdem, nie jest kimś, kogo się nie zauważa. Można mu zazdrościć, można w głębi duszy podziwiać, ale na pewno się go dostrzega. Zauważacie kogoś, kto podjeżdża pod sąd Audi A4? Nie. Bo ten pojazd z góry jest ograniczony na poziomie gatunku.

Prawnik w Volkswagenie lub w Audi jest jak część wymienna. Jest to na tyle niesmaczne, że jeżdżenie tymi samochodami powinno być zakazane w kodeksie etyki expressis verbis (oczywiście, łaskawie nie dostrzegam tu faktu, iż Porsche należy w pakiecie większościowym do VW).

Brzmienie 6 cylindrów w układzie B w pojemności od 3 do 4 litrów, chłodzonych powietrzem lub wodą, nie ma sobie równych. 911 ma w swoim dźwięku pewną finezję, pewien sznyt muzyczny, metaliczny śpiew nie do zastąpienia innym układem cylindrów. Oczywiście H6 Subaru tak nie brzmi. Bo nie jest 911.

Dodatkową zaletą posiadania 911 jest możliwość zrobienia przesiewu swojego towarzystwa. Ci, którzy podejdą i ucieszą się z Twojego sukcesu, to prawdziwi towarzysze, akceptujący fakt, że jesteś człowiekiem sukcesu. Ci, którzy będą szydzić i się frustrować, to plewa i miło, że sobie poszli.

Owszem, kiedyś pewnie takie auto się sprzeda, bo ileż można walczyć z krakowskimi krawężnikami, polującymi na nasz bezcenny zderzak? Zrobiłeś już jednak to, co należało do Ciebie. Masz przedmiot pożądania większości mężczyzn, których mijasz. I, wiesz, samemu stałeś się tymże przedmiotem.*

 

* Oczywiście, zakładam, że jesteś zadbany, wypielęgnowany, doskonale wystylizowany, masz nienaganne maniery, sześciopak i – koniecznie – jesteś po 40.

Bez wymienionych wyżej atrybutów prawdziwego mężczyzny nawet nie podchodź do tak pięknych samochodów i jeszcze piękniejszych dam.

Samochód prawnika

Samochód prawnika

Samochód prawnika

A w zasadzie prawnika z klasą. Od znajomych prawników, prokuratorów i sędziów, po pełnomocników często słyszę pytanie – jaki jest stylowy samochód odpowiedni dla mnie?

Swoim zwyczajem odpowiadam – a co chciałbyś nim wyrazić?

Jakie masz potrzeby względem auta, jakie są Twoje wymagania i przede wszystkim – czy ma być spójny z Twoim wizerunkiem, czy ma go dopiero budować?

Jeżeli nie masz sprecyzowanej strategii na własny wizerunek, nie mogę Ci pomóc. Auto jest dopełnieniem osoby. Niestety, w pracy prawnika samochód często jest pierwszym elementem efektu halo, np. kiedy chcemy zaimponować klientowi, podjeżdżając pod jego siedzibę.

Jeżeli jednak jesteś w stanie powiedzieć, jaki jest Twój styl, gdzie masz zakreślone granice smaku i ekstrawagancji – możesz czytać dalej.

Wbrew pozorom marka nie jest ważna. Oczywiście są marki, których szanowany prawnik, pragnący uchodzić za świadomego użytkownika pojazdu, nie wymienia. Np: Volks… Nie! Brrr. Ta marka nie przystoi szanującemu się mecenasowi. Malutkie silniczki, słynące ze swej awaryjności i oszczędności, brak smaku i stylu. To samo Kia, Seat, Hyundai, Skoda. Od tej chwili zapominamy o tych markach, o ile nie jest to Skoda Superb lub VOX z lat 34-49. Do niektórych nadal mam sentyment.

I nie – Phaeton też odpada. Jest straszny.

Twoje auto ma być indywidualne. Musi się czymś wyróżniać. Tak samo marka musi nieść za sobą określony charakter. Naturalnie, można od razu kupić Jaguara, jednak i w obrębie tej marki łatwo popełnić błąd, np. kupując przednionapędową kopię forda Mondeo. Można także kupić f-pace, który według mnie z powodzeniem nawiązuje do wizerunku mecenasa dżentelmena. Ale.. nie w dieslu. Klekoczący czterocylindrowy „ropniak” pasuje tu jak klapki Kubota do garnituru Ermegilndo Zeldy. Tak, wiem, że mało pali. Jednak, jeśli to jest kryterium, dla którego wybierasz auto, drogi mecenasie – to nie są rady dla Ciebie.

A co jeśli nie stać Cię na nowego f-pace’a? Możesz kupić samochód używany. Wbrew pozorom auta o pewnej klasie można już kupić od 20-30 tys zł.

Zawsze możesz jeździć Range Roverem classic. Nawet dieslem. Wtedy zapewne będziesz chciał pokazać swój twardy charakter, przywiązanie do wartości i wolności. Łatwo rozczytać te sugestie, podobnie w kolejnych przykładach. Możesz kupić Nissana Patrola (każdego). Możesz kupić Toyotę Land Cruiser (każdą). To są typy-pewniaki. W czymś takim mecenas zawsze będzie wyrażał swój własny, niepowtarzalny styl.

Kolejna ważna cecha samochodu, nawet wiekowego – musi być czysty i zadbany! (w końcu odzwierciedla styl właściciela, prawda?). Oczywiście, terenówka może być chwilowo gustownie ubłocona. Pokazuje to klientom naszą bezkompromisowość w dotarciu do celu. Jeżeli jednak auto będzie tak samo ubrudzone podczas każdej wizyty, wskaże to na naszą niechlujność.

Osobną kwestią jest Audi – ulubiona i wymarzona marka wielu moich znajomych prawników. Mam wybitnie mieszane uczucia względem tej marki. Niby styl ma, niby nawet ma napęd – quattro. A jednak. Ja bym Audi nie jeździł. Jest mdłe. Każde. Nowe Q7 czy Q5 są bez polotu. Owszem, w zasadzie kupienie jakiegokolwiek Audi A6 przystoi prawnikowi, ale bardziej sędziemu, prokuratorowi, prawnikowi in-house… Jednak, celując w obsługę high class i management, nie możesz jeździć Audi. Chyba, że którymkolwiek modelem RS lub R8. R8 to auto sportowe, a to już inna para kaloszy.

ZGŁOŚ SPRAWĘ