Często sprawa, która na pierwszy rzut oka wydaje się prosta, okazuje się znacznie bardziej skomplikowana. Trudno się porozumieć, najprostsza rzecz jest nie do przeskoczenia i godzinami rozmawiamy o bzdurach takich, jak: kontakty w wigilię do 18:30 czy 18:45? O co chodzi, zapytasz, kochana gawiedzi?

Niestety, z doświadczenia szybko potrafię rozpoznać, co naprawdę kryje się w takich sprawach. Otóż często taką sprawę komplikują nam, jak nazywamy je w naszej kancelarii: mecenasice fajterki.*

Na początek dykteryjka: sprawa rozwodowa, posiedzenie wstępne w zakresie zabezpieczeń. Sędzia pyta, jakie są stanowiska i wnioski stron. Na to ja wygłaszam swoją formułkę, zwięźle wyłuszczając, o co nam chodzi. Klient grzecznie potwierdza, bajka! Facet cudzoziemiec i w zasadzie to on robi najwięcej dymu, bo nie bardzo rozumie, co się dookoła dzieje. Trudno, dobro klienta jest przecież zawsze dobrem najwyższym. Nawet jeśli ten nieco inaczej je pojmuje. Sprawa w zasadzie prosta, żadnej przemocy, wylanych łez i rozdrapanych ran, ot, po prostu – rozwodzą się.

Problem jest w dziecku, co do którego strony mają nieco rozbieżne poglądy, na szczęście do dogadania przez kompetentnych mecenasów.

I tu zaczynamy żreć żabę. Jawi się pani mecenas, widać nie z familii prawników rozwodowych, bo cóż, nie znam. Kobieta lat 50-60. Sędzia znajduje nieścisłość we wniosku strony przeciwnej. I jak to sędziowie zwykli robić, zaczyna rozszarpywać ofiarę.

Pani adwokat nie rozróżniała ograniczenia władzy od powierzenia jej wykonywania i nie potrafiła sprecyzować, na czym miałoby polegać ich ograniczenie. Kobieta zaczyna się jąkać, sędzia jeszcze bardziej w żywiole. Ubaw po pachy… Nie ukrywam, mnie też cieszy, jak sąd rozsmarowuje po sali niekompetentnych prawników.

WTEM!

Kobieta przyparta do muru zmienia wniosek! Na co? Ano pozbawienie praw rodzicielskich. Włos na głowie mi się zjeżył (no, powiedzmy, że się zjeżył, gdyż od lat kultywuję fryzurę na Kojaka), klient patrzy martwym wzrokiem, bo dalej nic nie rozumie. Sędzia zaniemówiła wobec rozmiaru, a w zasadzie bezmiaru… Przeciwniczka zadowolona, bo ma mecenasicę fajterkę.

Otóż kobieta nagle chce pozbawić praw rodzicielskich zdrowego, normalnego ojca, bo nie potrafiła sformułować wniosku!

Przerażające.

Oczywiście, taki wniosek nie przejdzie, trzeba się naprawdę postarać, aby zostać pozbawionym praw rodzicielskich. Wiem to ja, wie to sędzia.

Zazwyczaj problemy rodzą się w towarzystwie kolorowych kobiet w wieku około 30-40 lat.* Ten rodzaj tak potwornie utożsamiaja się ze swoimi wyjącymi klientkami, że razem tworzą kompletnie niekomunikatywny tandem, diadę wyjców piekielnych, gdzie Die eristische Dialektik Schopenhauera to tylko przedsionek piekła.

Co ciekawe, zazwyczaj piekielne klientki lub klienci bez pudła trafiają na mecenasicę fajterkę. Jakąś piekielną chemię muszą miedzy sobą wytwarzać i tą piekielnością napędzać wzajemnie.

Zatem, proszę, błagam, upokorzony nawet na kolanach, moi drodzy koleżanki i koledzy po fachu. Odpowiedzcie sobie na pytanie, czy jesteście w stanie bezemocjonalnie podejść do danej sprawy? Profesjonalnie?

Czy Wasza ambicje nie przeszkadza Wam w faktycznym znalezieniu kompromisu?

Przecież to są sprawy rodzinne. Tu zazwyczaj dobrem nadrzędnym jest dobro jakiegoś nic nierozumiejącego malucha, a nie Wasza statystyka. Tu zazwyczaj da się dogadać.

Jak sobie radzić z piekielną?

Ja zazwyczaj wysyłam swoją wspólniczkę – Aśkę Poznańską – która jest piekielnym zjadaczem piekielnych.

 

* Wiem, że ten tekst może być uznany za seksistowski i neosufrażystki wyją jak dusze w piekle, gdy go czytają….

…trudno, ich problem.

ZGŁOŚ SPRAWĘ